Lubię wyobrażać sobie różne sceny z ewangelii. Czytając w czternastym rozdziale ewangelii według świętego Mateusza historię i wyobrażając ją sobie, czuję się paraliżowana przez strach. Środek nocy, wszędzie wokół woda i nagle pojawia się postać na środku jeziora. Kto normalny by się nie przestraszył ? Pewnie pomyślałabym, że to jakaś zjawa albo zły duch.
Przez wiele lat byłam pewna, że słowa wypowiadane przez Jezusa do uczniów, są jedynie spokojnym poinformowaniem przyjaciół, że nie mają się czego obawiać, że zbliża się ktoś kogo znają. Coś jak nocne ognisko w lesie w trakcie którego ktoś pojawia się na horyzoncie. Nie bardzo wiadomo kto się zbliża, ale postać widzi ogólne poruszenie i krzyczy do reszty: Spokojnie chłopaki, to tylko ja, bawcie się dalej ! Aż nagle któregoś dnia zobaczyłam w tej scenie coś zupełnie innego. Jezus przedstawia im się jako Bóg ! I nagle trochę sprawa się rozjaśnia. Jakby nie patrzeć chodzenie po wodzie nie jest czymś naturalnym dla człowieka, więc zawołanie "Spoko to tylko ja!" nie do końca tłumaczy czemu On stąpa po tafli jeziora.