poniedziałek, 20 kwietnia 2015

O leżeniu i czekaniu

Czytam dzisiejszy psalm i czuję się ukojona i uspokojona. Te wszystkie przeciwności, zawirowania i upadki to nic. Myślę sobie, że wystarczy tylko mocno chcieć, a Pan przyjdzie by stać się moją „skałą schronienia, warownią, która ocala”.  I kiedy już z o wiele spokojniejszym sumieniem, niż przed chwilą dochodzę do wniosku, że teraz pozostaje mi tylko leżeć i czekać, aż On przyjdzie i stanie się „skałą i twierdzą” i odsunie ode mnie wszystkie wątpliwości, wtedy dostaję brutalnie w twarz w Ewangelii.

Mam wrażenie, że Jezus który dziś do mnie przychodzi w tej scenie jest tym samym Jezusem, który wpadł z biczem do świątyni.  Mimo, że w tekście nie ma ani jednego słowa określającego ton głosu, czy nastrój Chrystusa to do mnie przychodzi on bardzo gwałtownie i mówi „Obudź się już”. I nie jest to czułe „Talitha kum”, ale pełne powagi Nie bądź letni i Usuń więc bogów obcych i zwróć serce swoje ku Panu, Bogu Izraela.



Jak to się dzieje, że pomimo doświadczenia Jego działania właśnie w ruchu i poznania, że powołał mnie do tego by walczyć. Ja znów siedzę w swoim pokoju i biadolę, że ciężko mi się modlić,  że nie widzę drogowskazu i nie wiem którą ścieżkę wybrać.  I dalej siedzę na łóżku, lub przed komputerem przewijając coraz to niżej tablice na facebooku?

Wczoraj miałam okazję odświeżyć konferencję Pachnideł O. Adama Szustaka „o Nocy”. I dziś kiedy próbuję coś naskrobać widzę właśnie scenę nocy, którą dominikanin bardzo obrazowo przedstawił. Ja na dziesiątym piętrze w akademiku, leżę w łóżku i krzyczę „Nie ma Go” . I dalej mówi podążając za tekstem Pieśni nad Pieśniami A idźże Go szukać, wyjdź na place i ulice.  

A ja leżę i nadal wołam. A przecież wiem, że nie wejdzie na dziesiąte piętro bez mojego pozwolenia.

Dziś mnie wzywa, może również kogoś z was. Aby przestać już wołać Panie, dawaj nam zawsze tego chleba !  Ale przyjść do Niego, aby już nie łaknąć. Iść do spowiedzi. Iść na Eucharystię. Przyjąć Komunię, Chleb z Nieba. I walczyć z każdym rozproszeniem. Usiąść z Pismem Świętym i siedzieć do bólu. Nie przez 5 minut, po których sen staje się największą pokusą. Przyjść na modlitwę. Na adorację. Wstać z łóżka na dziesiątym piętrze w akademiku i zejść na place i ulice, gdzie On czeka. Może chociaż otworzyć drzwi i zaprosić go do środka.


4 komentarze:

  1. A może Bóg przychodzi w łagodny niewymuszony sposób?
    Właśnie wtedy gdy przestajesz "walczyć"....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla Boga nie ma nic niemożliwego :)
      Ale jeśli szukam w ciągu dnia czasu dla Niego, i wyrywam go spośród miliona rozproszeń, które funduje świat, to myślę że to jest niejako to otwieranie drzwi do których On kołacze. Potrzebuję tego czasu i Jego Słowa, aby nasza relacja była żywa :)

      Usuń
  2. Mam tak samo. Robię wszystko tylko się nie modlę. Potrzebuję od Boga rzeczy i szukam po internecie jak najlepiej się modlić, kogoś kto był w podobnej sytuacji, co pomogło... Wydaje mi się, że to jest cecha ludzka, chcemy mieć tu i teraz, czekanie i trwanie w modlitwie jest bardzo trudne. Ja staram się tego uczyć, ale nie jest to łatwo.
    Zdecydowanie pomaga: Eucharystia częstsza niż raz w tygodniu i przynależność do jakiejś wspólnoty modlitewnej. A Ty już gdzieś należysz? Bo jak nie to poszukaj i spróbuj! To jest miejsce, w którym rozwój duchowy znacznie przyspiesza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szukanie kogoś w podobnej do naszej sytuacji to niezwykle ludzka cecha, ale jakże potrzebna okazuje się obecność tych ludzi, dla mnie moment w którym spotkałam kobiety, które trwały w bagnie w jakim ja trwałam, był przełomowym momentem w wychodzeniu z niego ;)

      Tak, tak we wspólnocie jestem. Nie wyobrażam sobie nie być :)

      Usuń